Cypr, wyspa słońca i legend, dla wielu jest rajem na ziemi. Błękitne morze, złote plaże, góry pachnące ziołami – wszystko to przyciąga turystów, którzy zachwycają się tym skrawkiem ziemi. Ale jest też inny Cypr, ten ukryty za fasadą hoteli i kurortów, ten, o którym rzadko się mówi.
Za pocztówkowymi widokami kryją się porzucone wioski, w których czas zatrzymał się dekady temu. Domy, które niegdyś tętniły życiem, dziś są tylko pustymi skorupami, wspomnieniem ludzi, którzy musieli odejść. Wojna w 1974 roku rozdarła wyspę na dwie części, a wraz z nią tysiące rodzin zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Do dziś w dawnych domach Greków cypryjskich na północy mieszkają tureccy osadnicy, a na południu, w opuszczonych meczetach, słychać już tylko echo przeszłości.
Spacerując poza utartymi szlakami, można natrafić na stare gaje pomarańczowe, gdzie drzewa wciąż rodzą owoce, choć nikt ich nie zbiera. To niemi świadkowie tamtych wydarzeń, symbole tęsknoty i zapomnienia. Ich gałęzie uginają się pod ciężarem słodkich owoców, które z czasem spadają na ziemię i gniją, jakby same nie mogły znaleźć miejsca w nowej rzeczywistości.
Cypr to także wyspa ludzi, którzy nie mogą wrócić do swoich rodzinnych stron. Starsi mieszkańcy wciąż pamiętają domy, które musieli zostawić. Ich opowieści są pełne bólu, ale i nadziei. Kiedy pytam o przeszłość, w ich oczach widzę błysk – nie tylko smutek, ale i dumę, bo choć zostali rozdzieleni, nie pozwolili, by historia wymazała ich tożsamość.
W turystycznych przewodnikach próżno szukać tych opowieści. Tam Cypr jest beztroski, słoneczny, pełen uśmiechów i zapachu grillowanego halloumi. Ale prawdziwy Cypr, ten, którego nie widać na reklamach biur podróży, kryje w sobie melancholię, której nie sposób opisać w kilku zdaniach. Może warto czasem zboczyć z głównej drogi i posłuchać historii, które wciąż unoszą się nad cypryjską ziemią, jak wiatr przemykający między starymi pomarańczowymi drzewami.