Nadchodzi czerwiec. Dla jednych kolejny z gorących miesięcy, dla innych moment, w którym hotele się otworzą i wrócą do pracy.
Jednak w tym roku do tego jeszcze dochodzi czas EURO. Bary zapełnione po brzegi „lokalsami” i turystami, którzy to będą krzyczeć, wrzeszczeć, przekomarzać się i udowadniać, że angielska piłka jest najlepsza na świecie, a Francuzi w Rosji to mieli farta. A gdzieś tam w tym wszystkim my, Polacy. Naród, dla którego piłka i alkohol budzą te same uczucia. Niby nas interesują, niby to przyjemność, ale potem dochodzi zjazd i się zastanawia człowiek nad tym poziomem zawodu, wstydu czy obojętności.
Ulice zostaną przyozdobione flagami, knajpy chcące sobie odbić miesiące zamknięcia dadzą specjalne oferty, dzieciaki zaczną biegać za piłką, a każdy na wyspie będzie ekspertem od futbolu. Zapewne nawet władze miast będą coś odmalowywać i remontować, by pokazać, że coś robią. Jednak znając życie, to po turnieju będą te farby zdrapywać, bo przecież oszczędność i nie może być za dobrze. A mimo mojego pesymizmu podchodzę do tego nawet dość optymistycznie.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem jednym z tych, którzy wrzeszczą jak to „Polska da dupy”, bo to jest wpisane w nowożytnią historię piłki nożnej. Wymagania wywalone tak niebotycznie, że odczuwają je rasy obcych w gwiazdozbiorze Andromedy. Bo przecież kiedyś byliśmy królami, Włosi robili pod siebie ze strachu, a Niemcy to w ogóle podczas „meczu na wodzie” zrobili nas w wała. To wszystko może i prawda, lecz to było tak dawno temu, że gdy opowiesz o tym nastolatkom, to uznają to za prehistorię. Ja w sumie też, choć nastolatkiem już długi czas nie jestem.
Zapytacie zapewne, czemu o tym mówię na portalu o polonii cypryjskiej. Już wyjaśniam. W końcu wyspa dostanie impuls i na ulicach znowu pojawi się życie. O tym, że tęskniłem za tym, pisałem w ostatnim tekście, nie ma co się powtarzać. Jednak piłka nożna to taki bonus, zwłaszcza w przypadku najliczniejszej grupy cudzoziemców – Anglików. Cypryjczycy bowiem jedyne Euro, jakie mogą poczuć na własnej skórze to w portfelu, bo piłkarsko..zresztą nie ma się co nad nimi pastwić. Jeśli jednak ktoś lubi awantury w barach, to przypominam, że na turnieju Anglicy zmierzą się ze Szkotami. Wtedy można się rozsiąść z boku jak Cezar i czerpać radość z tych igrzysk. Lecą wyzwiska, szklanki, bitka też się może zdarzyć. A Ty, niczym na trybunie, obserwujesz widowisko. To także ostrzeżenie dla polskich restauratorów, jeśli tu tacy są. Nie ma za co.
A nam pozostaje liczyć, że wstydu nie będzie. Po ostatnim mundialu bowiem traumę mam do dziś.