Tak, wiem, znowu o koronawirusie. Wszędzie o tym bombardują. Włączacie telewizję? Korona. Włączacie Internet? Korona. Idziecie do sklepu po papier toaletowy, o czym rozmawiają ludzie? O wirusie oczywiście. Zresztą to słowo „korona”. Mam osobistą niechęć do niego. A myślałem już, że nic bardziej mi tego słowa nie obrzydzi niż „Korona Królów” czy nie tak dawne występy Korony Kielce w Ekstraklasie. Oj, dziecięca naiwności…
Mówi się o przestrzeganiu obostrzeń, Ministerstwo wysyła pełne patosu sms-y, policja straszy karami, a lekarze zapaścią systemu zdrowia. To jest właśnie ten moment kiedy my wszyscy mieszkańcy wyspy weźmiemy na barki obowiązek i, bla bla bla, wszyscy to znają. Abstrahując od tego czy ktoś wierzy w to czy nie, czy ktoś szuka spisków sięgających Gatesa, Big Pharmy czy nawet pani z okienka w ZUS – obostrzenia wchodzą. Jak są one przestrzegane czy respektowane. Cytując pewnego typka ze słynnego internetowego wywiadu: „No tak średnio bym powiedział, tak średnio”.
Pafos: dziewczyna idzie z maseczką przez promenadę, tłum ludzi, prawie żaden bez maseczki, no kilku z założonymi na odwal się. Policja przejeżdża, w końcu niedaleko jest budka policyjna (bardziej przypominające te dla strażników parkingów). Efekt? Zero, tylko „ELA!” do jakiegoś gościa. Zero reakcji.
Również Pafos: kawiarnia pełna ludzi, część wchodzi do środka, bez maseczki, mało tego kaszle na stoły, przy których mają zasiąść ludzie. Zero dezynfekcji.
Nikozja: policja przejeżdża przez miasto, ludzie bez masek, brak mandatów nawet opieprzu. Wedle legendy, która mignęła mi gdzieś przeglądając Facebooka, kontrola weszła do restauracji. Wyszła z torbami na wynos, a właściciel był zadowolony, także wątpliwe, że mandaty dostał.
Wesela? Przecież to jest czas radowania się, a nie jakichś tam obostrzeń. Siadamy przy stołach, jemy, pijemy, całujemy się, przecież to jest ten czas! Dwa metry? Hehe, chyba u mnie wszerz, hehe! – powie jeden z gości po czym jak gdyby nigdy nic będzie krążył między gośćmi wznosząc toasty. Jakieś żele dezynfekcyjne? No niby są, ale z nimi dzieje się to samo Co z tymi wsuwkami od długopisów. Nikt nie używa, po co to komu?
Autobusy? Pełne ludzi jakby jechali na pielgrzymkę – i o ile tu nie ma się co czepiać, bo przecież ludzie tacy jak ja (bez prawa jazdy) muszą się gdzieś dostać. Jednak to jak nagminnie łamane są tam zasady bezpieczeństwa woła o pomstę do nieba.
Dodając to wszystko dochodzimy do momentu kiedy rząd na posiedzeniu ma dialog niczym z „Poranku Kojota”:
– No popatrz Pan, co za przypadek!
– A kto powiedział, że to był przypadek?
Oczywiście cypryjski rząd ma straszaki w postaci zwiększenia mandatów, systemu SMS czy blokady kraju, lecz to opcje atomowe. Dla gospodarki, która już i tak ma cięższe chwile, powrót do narodowej kwarantanny byłby jak strzał w nogi, brzuch, a potem w głowę. Spektakularne samobójstwo. Dlatego też nie ma się co dziwić, że zarówno prezydent jak i ministrowie chcą tej opcji uniknąć. Jednak jak to jest możliwe w chwili, gdy mieszkańcy wyspy (i to Ci rodowici, którzy winni w tym momencie najbardziej świecić przykładem!) mają generalnie wywalone? No, jakoś to będzie, prawda?
Czasem ma się wrażenie, że zamiast godła Cypru powinni postawić jeden złoty napis na białej fladze: „Jakoś to będzie”.
Najgorzej jednak kiedy wszystkie te najgorsze obawy się ziszczą. Wtedy też będzie szukanie winnych, wśród rządzących, sąsiadów, policji, czy wcześniej wspomnianego Gatesa. Każdy winny tylko nie my.
A najgorsze jest w tym to, że to ludzkie zachowanie (bo ile można znosić życia w rygorze?), jest zrozumiałe. Jednak jak społeczeństwo ma się do tego dostosować, skoro wywalenie na jakiekolwiek rozporządzenia jest powszechnie akceptowane?
No ale przecież wiadomo, siga siga, re!
Jednak na razie siedzimy przed ekranami czekając na losowanie „Twojego Szczęśliwego Numerka” z cypryjskiego Ministerstwa Zdrowia. Taka rozrywka. Oby też na tym się to wszystko skończyło.
grafika własna autora