Ostatni raz o wyborach – tym razem bez wyników ale za to suchym okiem obserwatora tego co się działo w Nikozji
Specjalnie czekałem na ten tekst, by nie wmieszać się w powyborczą gorączkę. Od razu też zaznaczam, że nie będę opisywał komitetów wyborczych, ani tego czy zagłosowaliście dobrze, czy źle. Po pierwsze „złego” wyboru nie ma, o ile zagłosowaliście zgodnie ze swoimi przekonaniami. A po drugie kimże ja, młody gryzipiór z okolic Pafos jestem, by Wam mówić, jak zagłosowaliście. Dlatego jeśli liczycie na jakiś lincz konkretnej formacji, to czekajcie dalej.
Po pierwsze wygraliśmy jako społeczeństwo. Sam fakt, że chciało się nam ruszyć zad w jakieś sprawie, która nie dotyczy wyłącznie naszej osoby, napawa mnie dumą. Zazwyczaj większość ludzi ma wywalone na sprawy wyborcze. A to pokrzyczą w telewizji, a to poplują w mediach, a to ktoś na social mediach wrzuci filmik o 5G gotującym mózgi, a to Unia Europejska już planuje inwazje, a niemieckie czołgi czekają w Lidlu na znak do ataku. Kto co lubi.
Zapewne spodziewacie się jakichś zdjęć z mojej podróży do Nikozji, ale ich nie uświadczycie. Po pierwsze, są słabej jakości. Po drugie, są na nim ludzie, a oni mogą nie chcieć uczestniczyć w owym artykule, więc to ominąłem. A po trzecie, na wielu z nich widać ludzi pijących alkohol. Nie to, by mnie to obruszało, nie jestem hipokrytą, ale robić komuś siarę i nieprzyjemności nie zamierzam. Największym wygranym tych wyborów nie jest chyba jakaś partia, tylko supermarket stojący naprzeciwko, bo takiego ruchu nie mieli chyba jeszcze nigdy.
Miło było widzieć Polaków, którzy, chociaż na jeden dzień nie kłócą się, nie wkurzają się na siebie, nie plują tym jadem, tylko idą ze znakiem większej sprawy na banerach. Wtedy też człowiek wierzy w sens tej demokracji. Bo może ona jest zła i dziurawa, ale skoro porusza serca ludzi, to może ona coś znaczy. Skoro takie coś jak zagłosowanie sprawiło, że ja potrafiłem przekonać jakieś osoby, zrzucić się na paliwo i pojechać do Nikozji, po czym odczekać trzy godziny w kolejce, to może to ma sens?
No i jeszcze obsługa ambasady, nie zazdroszczę im. Cały dzień znosić ludzi, sprawdzać dokumenty, karty, tłumić ich frustrację z oczekiwania — naprawdę szacuneczek. Oczywiście zawsze znajdą też się pospolite szczury, czy też jakby powiedział Marian Paździoch „mendy Panie Ferdku”, które tylko czekały na jakiś błąd A37, w zachowaniu komisji, czy kichnięcie w LEWY (wiadomo) rękaw, by się oburzyć, nie rozumiejąc, że to też ludzie, a frekwencja zaskoczyła ich tak jak większość kraju. Naprawdę fakt, że nie popadli oni w alkoholizm bądź szaleństwo zasługuje na moje osobiste uznanie.
Zresztą tak samo jak grupa, z którą przyjechałem, bo oczywiście nie mogłem sobie odmówić złośliwości, prowokowania i generalnego gadania głupot, dla samego gadania głupot. Taka to jednak moja natura.
Mimo wszystko wygraliśmy wszyscy. Jak społeczeństwo, bo poszliśmy na wybory. Jako obywatele, bo skorzystaliśmy z prawa, za które wielu walczyło. No i ja sam, bo wystałem dość sporo w kolejce, w dzień wolny, wiedząc, że gra komputerowa i zimne piwo są kuszącą alternatywą.
Jednak są rzeczy ważne i ważniejsze. Dla każdego z nas. Dla jednego polityka, dla drugiego dobre imię, dla trzeciego kasa, a dla mnie — poczucie obowiązku. Z tym też przesłaniem Was zostawiam.