Zapewne kiedy myślicie o Cyprze, to macie przed oczami piasek, plaże, place pełne turystów i knajpy pełne ludzi. Pewnie jeszcze coś Wam tam mignie o kuchni, tańcu czy osiołkach. Jednak, wbrew pozorom, to także miejsca te mniej uczęszczane, ale przez to i piękniejsze. Można się bowiem dowiedzieć, nie o tym co jest, nie o tym co ktoś tam planuje (najczęściej deweloper czy polityk), ale także o tym co było. Dlatego zabiorę Was dziś do miejsca znanego jako Kurion.
Do tego miejsca jest się ciężko dostać, to fakt. Około 20 kilometrów od Limassol w stronę Paphos. Jeśli jedziesz z tego drugiego, wystarczy jechać autostradą na Limassol, na pewno trafisz. Z tego co wiem, żadne autobusy tam nie kursują, więc najlepiej dojechać tam własnym autem. Teren oficjalnie jest pod administracją brytyjskiej bazy wojskowej, aczkolwiek za sam kompleks archeologiczny odpowiada strona cypryjska.
Czy jakieś wycieczki są organizowane, nie wiem, choć się domyślam. Zapewne będziecie musieli tego poszukać sami, gdyż ja nie poczuwam się jako znawca bądź ktoś, to może robić komukolwiek jakąś reklamę. Pierwsze co uderza to obecność brytyjskiego wojska, a raczej baz będących nieopodal. Jakby rzeczywistość cały czas usilnie chciała nas oderwać od tego miejsca, by przypomnieć, że przeszłość jest za nami, a tu i teraz jest polityczny bałagan. Miej to z tyłu głowy.
Całe szczęście, dla takich leniwców, którzy nie nauczyli się greckiego jak ja, są broszury i informacje w języku angielskim. Wszystko na mapce, dość jasno opisane, pozwala swobodnie poruszać się po całym terenie. A jest bowiem po czym. Obszar jest spory i gdyby ktoś chciał go zwiedzić cały, od deski do deski, to spokojnie zajmie to z dwie godziny. Amfiteatr, dom gladiatorów, bazylika wczesnochrześcijańska, mieszkania dawnych osadników i wiele innych. Wszystko to na wyciągnięcie ręki, tak by nie tylko zobaczyć historię, ale także w miarę możliwości ją poczuć.
Znaczna większość tego terenu została zniszczona przez trzęsienie ziemi, co pokazuje, jak naiwnymi istotami jesteśmy, a także jak słabymi istotami jesteśmy. Naiwnymi, bo mimo wszystko liczymy, że damy radę „kontrolować naturę”. A takie przykłady pokazuje, że nic z tych rzeczy. Technologia swoje, nasze planowanie swoje, nasze gospodarowanie przestrzenią swoje, a i tak wystarczy jedno tupnięcie matki Ziemi, by całe osady rozpadały się niczym domki z kart. Ktoś teraz powie: „No, ale słuchaj, przecież to starożytne czasy były, oni nie umieli, a my umiemy, tumanie”. Tak. Umiemy. Bo wcale nie było tsunami, które zaorało kilkanaście krajów (2004), czy trzęsienia ziemi, które potrafiły rozłożyć na łopatki najbardziej zaawansowane kraje świata (Japonia). W sumie to całkiem śmieszne, że nieważne czy ludzkość wierzyła w Zeusa, Jowisza, Boga czy w technologię, koniec końców i tak wszystko jesteśmy tak samo słabi, przy potędze natury.
Najciekawsze, dla mnie przynajmniej, były transkrypcje z domu gladiatorów. Niby to były tylko imiona, ale pokazuje to najdobitniej, że ktoś faktycznie tu był. Trafia to do mnie znacznie bardziej, niż ruiny czy zdjęcia. Kiedyś tam, tysiące lat temu, ktoś w tym miejscu stał, żył, pracował, walczył, no i umierał. Teraz też, po tych tysiącach lat, my, wygodni, którzy za pan brat są z elektroniką, stoimy na tej samej ziemi, robiąc zdjęcia, myśląc, czy byśmy dali radę w tamtych czasach. Nie wiem jak Wy, ale ja bym nie dał. Mam bowiem świadomość, że starożytność to nie dokumenty z „History” czy seriale z „Netflixa”, i raczej solówa za garażami w podstawówce, to nie to samo co walka na arenie. No, ale może to ja jestem głupi.
Jeśli jednak jesteście głodni nie budynków, ale widoków, to polecam każdemu przejść na szczyt amfiteatru, albo w okolice bazyliki. Wierzcie mi lub nie, ale widok zapewne pokaże Wam ogrom tego całego kompleksu. Zapewne wtedy, jak i teraz, zapiera dech w piersiach. Wtedy też przychodziły mi do głowy różne myśli. A skąd ktoś wiedział, że płynie przyjaciel, albo wróg? Przecież to mógł być nieprzyjaciel w przebraniu, prawda? Czy mieli jakiś rozkład? A może liczyli na szczęście? Ja zapewne bym dla pewności się spakował i wyjechał na parę dni, ale jestem z tych, co moralnie stoją niżej, ale za to pożyją dłużej.
Kurion to raj dla tych, co lubią chodzić. Góra, dół, w bok, wszędzie są ścieżki, z których można bez przeszkód korzystać. Nawet jeśli nie jesteś fanem historii, to przynajmniej co zaczerpniesz świeżego powietrza to Twoje. A kiedy już będziesz szedł w kierunku wyjścia, to jest też sklepik z pamiątkami, gdzie każdy może coś sobie wybrać. Są książki w paru językach do wyboru, choć polskiego nie zauważyłem. Sam postanowiłem wziąć dwie pocztówki. Jedną sobie zachowałem, a drugą, nie wiem, może komuś przekażę, jak będzie okazja. Albo oprawię w ramkę i powieszę nad ścianą. Nie wiem jeszcze.
Jeśli chodzi o koszty, to nie są one wybitnie duże. Bilet normalny kosztuje 4,50 euro. Bilet ulgowy, szczerze mówiąc, nie wiem (jeśli taki istnieje, a głupio było mi prawie 30-letniemu chłopu pytać), ale uczniowie cypryjskich szkół, którzy mają legitymacje, mogą wejść za darmo. Także myślę, że warto czasem poświęcić te dwa, trzy piwa, żeby na tym Cyprze coś jednak zobaczyć.
No i zanim mi ktoś zarzuci, bo zapewne w myślach zarzuci, że ktoś mi płaci za reklamę, albo chce w jakiś sposób napędzić komuś klientów. Nie. Nikt mi nie zapłacił. Cypr to ciekawa wyspa, ale warto wiedzieć, że nie tylko pełna plaż, knajp i turystów (czasem mocno pod wpływem). A skoro już tu jesteście, to warto też coś zobaczyć.
Tak jak ja nie żałowałem, a mieszkam tu prawie pięć lat.