Na Cyprze, wyspie słońca, gościnności i niekończącego się sezonu turystycznego, Polacy od lat budują swoją codzienność. Pracują, zakładają firmy, wychowują dzieci – ale też tworzą nieformalny ekosystem usług, który budzi skrajne emocje.
Mowa o turystycznej szarej strefie.
To zjawisko dobrze znane, choć rzadko poruszane publicznie. Chodzi o osoby, które oferują wycieczki, transport, opiekę nad turystami – często z pasji, czasem dla dorobienia, nierzadko bez formalnych zezwoleń czy zarejestrowanej działalności.
Dla wielu odwiedzających wyspę to wygoda: swojski przewodnik, niskie ceny, elastyczność, kontakt w języku polskim. Kto by nie skorzystał?
Ale za tą wygodą kryje się też inna strona medalu. Ci, którzy działają legalnie – płacą podatki, zdobywają licencje przewodnickie, zatrudniają ludzi – często czują się pomijani. Dla nich taka konkurencja to nie tylko kwestia uczciwości, ale i przetrwania. Bo jak walczyć o klienta, gdy ktoś obok działa bez kosztów, bez obowiązków, a zyski chowa do kieszeni?
Pojawia się więc pytanie: gdzie kończy się pasja i pomoc rodakom, a zaczyna regularny, nieopodatkowany biznes? I kto ma prawo to oceniać?
Nie ma tu prostych odpowiedzi. Państwo cypryjskie nie zawsze skutecznie kontroluje te obszary. Społeczność polska – podzielona: jedni bronią „prywaciarzy”, drudzy piętnują.
A sami turyści? Często po prostu cieszą się, że mogą taniej i swojsko.
Ten artykuł nie ma być oskarżeniem ani obroną. To zaproszenie do rozmowy. Bo być może przyszedł czas, by na nowo zadać sobie pytanie: co znaczy uczciwość, odpowiedzialność i solidarność – nie tylko w biznesie, ale i we wspólnocie.